To pytanie zadaje sobie każdy rodzic. W zależności od wieku dziecka, gdy jest w okresie niemowlęcym zadajemy sobie to pytanie średnio raz na tydzień. Gdy dziecko kończy rok około raz na miesiąc, a jak czytamy fora o zaburzeniach dziecięcych, średnio 10 razy na minutę.
Zmartwień nie widać końca
Nie ważne czy nasze dziecko ma już coś stwierdzone, czy nie, zawsze się o nie martwimy. Znacie tą zalewającą falę potu, gdy syn sąsiadki z trzeciego piętra, młodszy od Waszego dziecka o dwa tygodnie, mówi już 10 słów, a Wasza pociecha ledwo mówi „mama”. Ciągłe porównywanie i chęć nadążenia za światem, za ogólnie pojętą normą, często odbiera nam całą radość z rodzicielstwa. Najgorsze, że przestajemy wierzyć swoim przeczuciom, zaczynamy studiować liczne publikacje, jak i co mówić, jak i co czytać, jak i w co się bawić, co zmienia nas z rodziców w amatorów eksperymentatorów, którzy zamiast przytulić dziecko, gdy płacze, wypełnia rubryczki, co się stało przed, co po, jaka jest częstotliwość płaczu, itp.
Nierealistyczna rodzina
Choć często wcale mnie nie dziwi, to dążenia to normy. Wokół nas wszędzie kult idealnej rodziny, pięknych dzieci, które znają tabliczkę mnożenia w wieku pięciu lat, idealnych matek, które nie dość, że mają czysty dom pachnący wypiekami, to chodzą po domu umalowane i w dziesięcio- centymetrowych szpilkach, wspaniałych ojców prosto z siłowni w sportowych autach. W momencie, gdy patrzymy na nasze realia, które odbiegają znacznie od powyższych, odczuwamy żal i przygnębienie. Staramy się bardziej, zatracając siebie i tworzymy kolejną fikcję, w której nie czujemy się dobrze, bo ile można grać i udawać?
O skrajnościach
Niestety żyjemy w świecie skrajności, gdzie każdemu niepożądanemu zachowaniu przypisuje się autyzm, a przecież mamy cały wachlarz różnych zaburzeń. Ponadto zapominamy, że dzieci też wiele sytuacji przeżywają. Moim zdaniem to dobrze, że odchodzimy od nazywania dziecka „niegrzecznym”, za to szukamy jakiegoś drugiego dna. Tylko dlaczego doszukujemy się w tym zawsze zaburzenia. Czasami dziecko ma trudną sytuację w domu, ktoś z jego bliskich choruje, czasami znajduje się w nowej sytuacji, pojawia się rodzeństwo, rodzice biorą rozwód, tych przyczyn może być naprawdę wiele.
Co z tymi dziećmi?
W obecnych czasach każdemu dziecku „coś jest”, jak nie jest za niski, to ma nie dowagę, za słaby kontakt wzrokowy, alergie na życie, krzywo stawia nogi, za szybko zaczął chodzić, za późno zaczął siadać. Generalnie każdy rodzic od momentu narodzin dziecka zaliczy wizyty u co najmniej kilku specjalistów. I tu zaczyna się straszenie i moment, w którym często tracimy na pewności siebie jako rodzice i przestajemy słuchaj tego „czuja”.
Komu zaufać?
Dlaczego tak się dzieje? Bo jak, któryś raz słyszymy, że nasze dziecko ma koślawe nogi i jak nie będzie chodziło w ortopedycznych butach, które zalecił pan doktor, to w ogóle nie będzie chodziło i czeka je operacja. A na nasz argument, że dziecko nie chce chodzić w tych butach i je zdejmuje, słyszymy, że dobry rodzic zakłada dziecku ponownie buty. Jesteśmy załamani, no bo przecież to nasza wina, mimo że patrzymy na swoje nogi i są jeszcze bardziej koślawe niż naszego dziecka, no ale przecież pan doktor jest specjalistą. No właśnie nie do końca, to my jesteśmy specjalistami od naszego dziecka, a takie odpowiedzi ze strony lekarzy i innych specjalistów są agresją psychiczną. Czytam wiele Waszych historii, każdy z Was przynajmniej raz uświadczył agresji, przemocy psychicznej ze strony personelu medycznego. Dlaczego tak rzadko się bronimy? Ze strachu o własne dzieci, a może ten lekarz ma rację i jak stąd pójdę to nie uratuje mojego dziecka? Przecież nie znam się zupełnie na tych wynikach badań, może rzeczywiście są takie złe, więc znowu bierzemy wszystko na klatę, byleby naszemu dziecku było lepiej. Sęk w tym, że nie zawsze tak się dzieje, a lekarze nigdy nie przepraszają, nigdy nie biorą na siebie winy, że za wiele tych badań, że nie było to potrzebne, że za mało czasu nam poświęcili. Póki nie przestaniemy stawiać innych na piedestale, tylko dla tego że przed nazwiskiem mają skrót dr, to wiele się nie zmieni. Tyle, że ciężko jest gdy musimy podważać każdego zdanie i nie możemy tak po prostu zaufać.
Masz „czuja”?
A co jeśli rzeczywiście jest coś na rzeczy? Zwykle rodzice mają tak zwanego „czuja”, że to nie jest nic przejściowego, że trzeba sięgnąć po pomoc, poradę. Jednak ten „czuj” jest często zagłuszany, przez wiele czynników. Opinie ludzi postronnych, różniące się opinie specjalistów, problem ze znalezieniem specjalisty, który będzie chciał nas zrozumieć, a nie przykleić nas do szablonu. W tym całym procesie wiele razy dostanie nam się po tyłku. Przygotujcie się, że prawie dla każdego specjalisty, zawsze przychodzimy za późno. Wiele razy zastanawiałam się kiedy dla nich byłby ten idealny moment, aż nasza Terapeutka powiedziała mi bardzo ważne zdanie „Przyszliście Państwo, wtedy kiedy uznaliście to za stosowne”. I o to właśnie chodzi, pomijając już to, że zawsze musimy czekać na wizytę do specjalisty około parę miesięcy, nieważne czy idziemy prywatnie czy państwowo, ale to my decydujemy kiedy jest właściwy czas.
Znowu ten czas
Po za tym właśnie czas. Często jak już coś nas niepokoi zaczynamy panikować, bo wszędzie trąbią, że im wcześniej diagnoza tym lepiej. Ja powiem, że nie zawsze. Dlaczego? Sama nasza panika i szukanie pomocy na cito, wprowadza stres i negatywne emocje u dziecka. Nasze dzieci, często czują że coś jest nie tak, że wszyscy inaczej na nie patrzą, że mama ciągle nerwowo wydzwania do różnych miejsc. Tworzymy przez to spirale, w której sami nakręcamy dziecko do niepożądanych reakcji. Ono nie rozumie sytuacji, próbuje sobie samo z nią poradzić, może reagować agresją, płaczem lub po prostu odcięciem się. Czasami danie dziecku czasu, pozwolenie mu na dojście do nowych umiejętności w swoim czasie, prowadzi do lepszego rozwoju, niż zbyt szybkie diagnozowanie. Niestety, tu nie ma uniwersalnego rozwiązania, jednym dzieciom wystarczy trochę czasu innym potrzeba pomocy. Co więc robić? Działać, ale ze spokojem, bez paniki, szukać samemu różnych rozwiązań, rozwijać dziecko przez zabawę, cierpliwie czekać na wizytę u sprawdzonych specjalistów znających się na swojej pracy.
A jak jest u Was, macie czasem takie wątpliwości?
O tym „czuju” powinny być zajęcia już od podstawówki, bo sprawdza się nie tylko przy wychowywaniu dzieci, ale w życiu w ogóle. A my na siłę rugujemy podświadomość, jakby to była zaraza, a nie kolejny zmysł 😉
Według współczesnych standardów każdemu dziecku coś jest, każde nie wpisuje się w jakieś widełki, nie szuka się dowodów normalności a chowa za zafałszowanymi normami. Właśnie, z jednej skrajności w drugą.
Jakbym czytała o sobie. Gdy mój synek miał 4 miesiące, zaczął kaszlec, miał katar. Po dwóch dniach miałam tego właśnie czuja że coś jest nie tak, bo kaszel jest dziwny, jakby duszący a dziecko oddycha inaczej. Zabrałam go do lekarza gdzie Pani doktor powiedziała że nie ma gorączki i to przejdzie, dając mu syrop. Wróciłam do domu, przez kolejne dwa dni podając syropek, jednak bez poprawy. Wręcz przeciwnie, oddech synka był ciężki, kaszel się nasilił. Zabrałam go ponownie do przychodni. Na zmianie była inna Pani doktor która zbadała go i powiedziała że Antoś ma zapalenie płuc i natychmiast należy położyć go na oddział. Pytała dlaczego nie przyszłam wcześniej. Powiedziałam : przyszłam ale otrzymałam tylko syrop i niezrozumienie poprzedniej lekarki, która uznała mnie za nadgorliwą matkę. Pani doktor tylko westchnęła…
To straszne, że musimy się znać na wszystkim, że nie możemy być po prostu rodzicem, to i tak ogromnie dużo. Stale wszędzie musimy czytać dokładnie etykiety, znać się na badaniach i mnóstwie innych rzeczy, a przecież po to idziemy do lekarza, żeby uzyskać pomoc, a nie kolejną ocenę. Pozdrawiam serdecznie 🙂