Mam wrażenie, że dostajemy od losu tyle cytryn, że w pewnym momencie zamieniliśmy je na grejpfruty, dosłownie i w przenośni. Jak już pisałam Wam w poprzednich wpisach, mamy sporo trudnych doświadczeń za sobą, a w zasadzie opowiadam Wam głównie o tych w kontekście Leona. Jednak mimo tego, że terapia Leona zajmuje znaczna część naszego życia, to przecież nie samym Leonem człowiek żyje.
Pierwsze zbiory
Nie zawsze jest tak, że od razu wiemy jak zrobić tą lemoniadę. To przychodzi z czasem. Proporcje wody do wyciśniętego soku, czy kwestia słodzenia, to bardzo ważne aspekty całego procesu tworzenia. Jednym z moich pierwszych zbiorów cytryn był moment, w którym nie dostałam się na wymarzone studia artystyczne. W tamtym momencie zamiast wycisnąć sok, krzywiłam się, a wręcz gorzkniałam. Zamiast tego poszłam na studia pedagogiczne, powiązane z edukacją plastyczną i arteterapią. Dzięki nim zyskałam doświadczenie w pracy z dziećmi, co bardzo cały czas pomaga mi w pracy z Leonem i kontynowaniem jego terapii w domu. W tamtym momencie nie rozumiałam, że to była właśnie moja lemoniada.
Im dalej w las tym więcej cytryn
Po narodzinach Leona, nastąpiła seria różnych trudnych doświadczeń hospitalizacyjnych, około nerkowych, a zaraz po nich diagnozy terapie pod kontem traumy i autyzmu. I po tych doświadczeniach powstała i cały czas produkuje się lemoniada w postaci tego bloga. Często potrzebujemy jakiegoś wytłumaczenia, sensu, tych trudnych doświadczeń, z którymi przyszło nam się zmierzyć. Najpierw długo czekałam na happy end, potem przechodziłam fazę „dlaczego ja”, aż w końcu dzięki wsparciu Rafała udało mi się zmierzyć z tym wszystkim i wypuścić to w świat w postaci bloga. Cieszę się, że wiele z Was czerpie z moich doświadczeń i jednocześnie zostawiacie dużo pozytywnej energii.
Moje cytryny są mniej kwaśne, niż Twoje
Jestem na wielu forach dla rodziców dzieci z autyzmem. Od grup wsparcia, poprzez dietę, kończąc na pomocach terapeutycznych itp. Szczerze mówiąc jestem zaskoczona, że w takich miejscach występuje rywalizacja. Wiele rodziców zaczyna post od wyrażenia „poszukuję czegoś tam dla bardzo wysoko funkcjonującego dziecka”. Najczęściej potem wymieniają co to dziecko potrafi i na końcu nadmieniają, z czym sobie nie radzi ale zwykle opisują to jako Pikuś. Po pierwsze nie znoszę wyrażeń wysoko lub nisko funkcjonujący, co to w ogóle znaczy? Jest to wyrażenie nadużywane przez pseudo specjalistów, które zwykle znaczy wszystko i nic. To tak jak powiedzieć o kimś, że jest grzeczny lub niegrzeczny. Dla jednych wysoko funkcjonujące będzie dziecko, które samodzielnie korzysta z toalety, a dla innych, dziecko znające tabliczkę mnożenia.
Po drugie skoro dziecko jest takie genialne, to czemu szukają pomocy na grupie wsparcia. Dla mnie to strasznie przykre, jak na takich forach traktuje się rodziców, którzy szczerze przyznają, że ich dzieci funkcjonują trochę gorzej, choć widzę takich rodziców coraz mniej. Tworzą się kółeczka wzajemnej adoracji, rodziców super dzieciaków, których tylko ktoś w szkole, czy przedszkolu się czepia. Generalnie przez taką ocenę ludzie, którzy nie czują się pewnie, bądź szukają pomocy, boją się o nią zapytać, ponieważ, dostali już wystarczającą ilość cytryn w życiu i nie są tak twardo skórni, przez co są spychani.
Inną kwestią, jest czepianie się rodziców o diety, czy po prostu o sposób działania. To tak jak ktoś wstawia zdjęcie dziecka w chuście na Facebooka i zaraz milion komentarzy, że za słabo zawiązana chusta, że popsujesz dziecku kręgosłup, a w ogóle co Ty sobie myślałaś. Mierzmy siły na zamiary, czyli skoro nie ma się kasy na najdroższą chustę to może warto kupić coś tańszego, ale robić cokolwiek, niż siedzieć w domu i oceniać innych “bo mnie stać”, “bo ja mam”, “bo nie mam, ale jestem ‘odpowiedzialnym’ rodzicem i lepiej siedzieć w domu na tyłku”.
Wiele ludzi próbuje pokazać nam że ich cytryny są mniej kwaśne, niż nasze. Nie chodzi o to że oni mają dobrze, ale że my mamy gorzej. Najczęściej są to ludzie, którzy sami nic nie robią, bo boją się krytyki, którą oni sami stosują. Generalnie jest tak, że jak coś robimy, działamy to nabywamy doświadczeń, jednak nie zawsze dobrych. Jak jeździmy dużo na rowerze, to zapewne co jakiś czas się wywalimy. Jak dużo gotujemy to pewnie nie raz skaleczymy się nożem, albo przypalimy jakąś potrawę, itp., ale to dzięki porażką uczymy się i tworzymy coraz to smaczniejszą lemoniadę. Droga sama w sobie przez życie polega na budowaniu doświadczeń, rozumieniu ich, a nie słuchaniu trendów, które non stop się zmieniają. Nie ma nic gorszego jak iść ślepo w jakiś kierunek “bo inni tak robią”, bez zrozumienia tematu, bez budowania stopniowo doświadczenia. Pierwszym krokiem aby pójść do przodu, trzeba powiedzieć przed samym sobą, co jest prawdą, a co nią nie jest, bo jak już ją znamy to przynajmniej wiemy z czym się zmagamy i kogo prosić o pomoc.
To jak Wasza lemoniada? 🙂