Każdy z nas ma takie chwile, dni, tygodnie, miesiące, lata. Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło i czy w ogóle się skończy. Po raz kolejny zaciskam zęby, wciągam łzy, udaje, że jestem dorosła i próbuje sobie przypomnieć, kiedy nastąpił regres, kiedy było normalnie, czy w ogóle było.
Na pewno było, tego uśmiechu nie da się zapomnieć, tych pierwszych słów, tych bystrych oczu i kędziorków za uchem, z jeszcze nigdy nie obcinanych włosków. Czy jeszcze kiedyś tak na mnie popatrzy, czy powie tak intencjonalnie i szczerze „mama, chce banana”. Teraz nie chce banana, nie lubi go, kolejny brązowieje i gnije jak moje nadzieje. Kolejny rok, kolejne święta, oczekiwania, nadzieję, może w końcu, w moim oknie zabłyśnie gwiazdka, a ja zdążę wypowiedzieć życzenie, tylko które? Tyle ich jest, tyle rzeczy poszło nie tak, gdyby tak cofnąć czas, cały czas to robię w mojej głowie, może mogłam coś jeszcze zrobić, czegoś nie robić. Kogoś uratować, ocalić. Czuję dużą samotność, choć wokół mnie tyle ludzi, pożądających mojej obecności, uwagi.
Siedzę na kanapie, jest noc, dopiero co uśpiłam chłopaków. Leon jak zwykle dłużej się wiercił, mimo całemu ceremoniałowi przed zasypianiem: czytanie bajek, masaże, otulanie kołderką obciążeniową i tak wiercił się z godzinę, wciskając ręce i nogi pomiędzy moje kończyny, jakby chciał mnie poczuć. Mnie tam nie ma, myślami jestem gdzie indziej, tam gdzie czuje się bezpiecznie, gdzie nie muszę się wiecznie tłumaczyć, bać, przejmować, czyli gdzie? Nawet nie wiem, słyszę tylko pewne dźwięki, widzę światła i błyski, zatracam się tej wizji, ale czuję, że to małe ciałko obok robi się cięższe i bezwładne, muszę wstać, muszę coś zrobić, jest jeszcze tyle do zrobienia. Wstaje, jestem bardzo odrętwiała, nogi jakoś nie chcą mi iść, całe ciało mówi mi, że to już za wiele, gdyby mój kręgosłup mógł złożyć wypowiedzenie, zrobiłby to już kilka lat temu, ale idę bo wiem, że jeszcze ktoś na mnie czeka, na moją uwagę i zaangażowanie, więc siadam na tej kanapie.
Siedzę i się w niej zatapiam, w starym rozciągniętym podkoszulki i spodniach od piżamy w minionki. Staram się być dorosła, ale całą sobą jestem małą dziewczynką, która boi się ciemności i buki z muminków. Staram się być dorosła i wykonuję dorosłe czynności, odpisuje na maile, robię listę zakupów, przygotowuje się do kolejnej konsultacji w sprawie Leona, ale tylko udaję, bo cały czas jestem w środku małą dziewczynką.
Nie mija pół godziny i budzi się Leon idę z nim, znowu się koło niego kładę, znowu wciska mi ręce, opatula się nimi, wzdycham ciężko z zniecierpliwieniem, choć sama taka byłam, długo zasypiałam, często wstawałam i mówiłam mamie „nie mogę zasnąć”, Leon też by mi to powiedział, jakby mógł, ale nie może i nie mówi, ale ja wiem. Powtarzam ten cykl parę razy, aż za którymś razem już zostaję i przy nim usypiam.
Budzi mnie dzwonek budzika, jest ciemno, muszę zebrać myśli, jaki jest dzisiaj dzień, co się dzieję. Kolejny raz przekraczam swoje granice i wstaje, podłoga w łazience na szczęście ciepła, ale odbicie w lustrze nie to samo, jakaś zmęczona kobieta z podkrążonymi oczami, a ja przecież jestem małą dziewczynką. Chłopaki wstają niechętnie, kładą się na ciepłą podłogę łazienki, a ja staram się ich ubrać. Jeszcze tyle jest do zrobienia.
Przyspieszę trochę, dojeżdżamy to pierwszego celu, jednak kolejna zmiana, nowe miejsce parkingowe, bunt, krzyk, płacz, schematy zostały złamane, trzeba stworzyć nowe, zima, śnieg, kolejne zmiany, nie jesteśmy gotowi na następne, ale one i tak nadchodzą i choć podstawiam im różne pułapki, to i tak idą. Udaje mi się odprowadzić Leona do przedszkola, mam tylko godzinę na powrót, zakupy i przygotowanie się, bo zaraz mam kolejną konsultację Leona, po drodze jeszcze gazetka z Lego dla Bruna. Ten młodszy wita mnie na wejściu, nie jest zachwycony gazetką, kolejny mężczyzna w moim życiu się na mnie zawodzi, kolejna gula w moim gardle, trudno muszę jakoś z tym żyć.
Zdążyłam, otwieram laptopa i dzwonie, po raz kolejny opowiadam jak było pięknie, potem jak strasznie, potem jak teraz ciężko, wszystko wraca, a ja muszę być dorosła i słuchać o kolejnych badaniach, objawach i leczeniu. Uśmiecham się i potakuję, choć w środku płacze i znowu pytam dlaczego ja.
Kończę rozmowę i zaczynam pisać ten tekst, bo co mi pozostało? Ten rok to było dużo, o wiele, wiele za dużo, a na dodatek nie chce się skończyć i dodaje kolejnych wyzwań, problemów, smutków. Chciałam, żeby się już skończył, ale wcale nie chce, by nowy się zaczynał, nie odreagowałam jeszcze tego, nie odpoczęłam po nim, nie poczuł jeszcze ulgi. Czuję się jakbym zbiła zbyt dużo luster, albo jakbym była złym człowiekiem, a przecież nigdy nikomu nic złego nie zrobiłam, byłam miła, odrabiałam lekcje, do kościółka w niedziele chodziłam, pomagałam tak, jak potrafiłam, opiekowałam się, tak jak potrafiłam. Nie jestem złym człowiekiem, to dlaczego tyle zła i niesprawiedliwości mnie spotyka.
Nie chce iść do przodu, chce stanąć tu, w tej chwili i trochę tu pobyć, ale nie mogę, bo zaraz muszę pojechać po Leona do przedszkola, podjąć mnóstwo decyzji, od których wiele zależy, wybrać między jedną, a drugą kochaną osobą, ponieść konsekwencje swoich decyzji i znów udawać, że nad wszystkim panuję, ze wszystkim dam radę i że jestem dorosła.
Ściskam cię bardzo mocno!
Wzruszający wpis. Przytulam!
Jakbym w 80% widziała siebie..