Mało tej wzniosłości w tej kupie
Pewnie niektórzy mnie znielubią za ten tekst, inni przyznają rację, jeszcze inni przejdą obok i w środku będą wiedzieć, że to prawda, ale przecież o tym nie można mówić głośno, jak o wielu rzeczach w rodzicielstwie. Możemy zadać pytanie o to jak nauczyć dziecko korzystać z nocnika, ale nikt wprost nie powie, że im starsze dziecko tym ta kupa jest bardziej obleśna, a opiekowanie się takim dzieckiem przekracza walory estetyczne i wszelkie granice rodziców. O nie, my musimy mówić, że i tak super bo siku robi do toalety, a przecież są inne dzieci z większą niepełnosprawnością, więc my i tak mamy nie najgorzej. Fakt, ale jest też cała masa rodziców, która nawet nie pomyśli, że mając w tym wieku dziecko, musi pamiętać o poproszeniu internisty o receptę na pieluchy.
Nie boskość, a ciężka praca i wyzwania
Ten tekst został wywołany, przez moje już długoterminowe przemyślenia, przebłyski, ale też przez pewien tekst, który przeczytałam na jednej z grup wsparcia, o tym jak to niby Bóg wybiera kobiety do rodzenia „upośledzonych” dzieci. Po pierwsze „upośledzenie” jest uznawane za obraźliwe i dawno się go nie używa, równie dobrze można by tu użyć bardzo starej równie nie aktualnej klasyfikacji kretynizm, debilizm i idiotyzm. To pierwsza sprawa, druga rzecz dorabianie i dopisywanie do tragedii i nie szczęścia ludzkiego ideologii, że bozia tak bardzo Cię kocha, że daje Ci dziecko z masą wyzwań, uważam że jest dalece nie na miejscu. W wychowywaniu dzieci niepełnosprawnych nie ma nic boskiego, jest za to ciężka praca, walka, fizjologia i poczucie niesprawiedliwości.
Nie przypisujcie Bogu Waszych zasług
Nie mówię tu o tym, że wiara jest zła, potrafi dodać wiele sił, nadziei i mocy, ale błagam nie przypisujcie Bogu, że wysłuchał waszych próśb i po pielgrzymce do Częstochowy, nagle dziecko zaczęło mówić. To Wasza ciężka praca, owszem dzięki modlitwą, uzyskaliście spokój i siłę, które pomogły Wam dzień w dzień, przez „x” lat zaprowadzać dziecko do logopedy, ćwiczyć z nim w domu, czy szukać alternatywnych sposobów terapii, ale to Wy zrobiliście. Jezus nie zszedł z krzyża i nie uzdrowił Wam dziecka, to zrobiliście Wy.
Dnie i noce, noce i dnie….
Nasze dzieci co dzień stawiają przed nami masę wyzwań. Często jest ich tak dużo, że mamy zwyczajnie dość, granice naszej siły psychicznej i fizycznej są stale przekraczane. Nasze dzieci nie dość, że mają problemy z nadruchliwością w ciągu dnia, to często mają problemy z zaśnięciem, zapadaniem w głębszy sen, często wybudzają się po parę razy w nocy. I jesteśmy w tym wszystkim my: po kolejnej z rzędu nieprzespanej nocy, w stałym czuwaniu, gdy uda Nam się w końcu odstawić to dziecko do przedszkola, zdążymy ledwo zrobić zakupy i zaraz znowu odbieramy go z przedszkola. Po drodze znowu afery krzyki, zatykanie uszu, nadwrażliwości, pokładanie się na środku chodnika, znowu te spojrzenia ludzi, da się słyszeć „ja to bym sobie tak nie pozwoliła”, „co za dzieci się teraz rodzą”. W domu nie jest łatwiej kolejne ataki płaczu i krzyku, zastanawiasz się kiedy zapukają sąsiedzi, albo od razu ludzie z opieki społecznej, lub policja, choć może wcale by nie było źle… I od razu zarzucasz sobie, jak tak możesz, co z Ciebie za matka, czy ojciec? MOŻESZ! Ja Ci to mówię i każde z nas ma takie chwile, że na prawdę trudno nam kochać nasze dzieci, które potrafią uderzyć nas, gdy chcemy je przytulić, opluć nas , odpychać, uciekać, przy naszym trybie życia w którym 24 na dobę musimy być w stałej gotowości, mamy prawo czuć żal, niesprawiedliwość. W takich chwilach, tak trudno zobaczyć jutro, a co dopiero dalszą przyszłość. Czy tak zawsze będzie, czy on, ona zawsze będzie ode mnie zależny, czy jeszcze będę mieć siebie dla siebie?
Nie da się zbudować twierdzy, mając u podstaw dół
Znam wielu ludzi z dziećmi w tak zwanej „normie” i zdarza mi się słyszeć od nich, że odkąd mają dziecko, nie dziwią już ich nagłówki o tak zwanych nieodpowiedzialnych rodzicach, którzy z przemęczenia rodzicielstwem dokonali pewnych zaniedbań, a przypominam że mają dzieci zdrowe, rozwijające się harmonijnie i też mówią, że czasem mają dość swoich dzieci, a co dopiero my mamy powiedzieć. Przyznajcie się czy wśród Was jest choć jedna osoba, która choć raz nie zamknęła się przed płaczącymi dziećmi w toalecie? Ja miałam takie dni, że robiłam to parokrotnie, rycząc przy tym i zastanawiając się co mi jeszcze pozostało. Czułam, że albo oni albo ja. Dlaczego jest tyle depresji poporodowych? A dla czego one nie kończą się na okresie wychowywania niemowlaka? Nie zgadzam się z tym, że mamy chować nasz ból do kieszeni i brać wszystko na klatę. Najlepiej wszystko kisić w sobie, by w końcu wybuchnąć? Jestem za tym byśmy mówili o naszym żalu, nie da się być silnym i zbudować twierdzy, gdy zamiast podstaw mamy ogromną dziurę smutku.
To, że czasem nam ciężko nie zmienia tego, że kochamy nasze dzieci
Wiem o poświęceniu znacznie więcej niż Wam przekazuję i wiem też, że rodzicielstwo wśród wyzwań jest bardzo niewdzięczne, nie miarodajne do włożonych zasobów, jest pogiętą laurką na dzień taty, zwiędłym kwiatkiem na urodziny mamy, buziakiem, który zamienia się w ugryzienie i zbyt mocnym uściskiem. Ta chwila, w której jest nam ciężko nie zmienia całokształtu, że kochamy nasze dzieci, że chcemy dla nich jak najlepiej, ale też mamy prawo chcieć by było inaczej.
Nie macie łatwo. Pracuję z dzieciakami np. że spektrum i czasem zapominam o tym, że to rodzice są za nich odpowiedzialni zawsze zawsze, a my tylko przez kilka godzin. Więc mnie bardzo pomaga czytanie Twoich tekstów, aby spojrzeć na to wszystko z drugiej strony, poukładać w głowie itp. 3maj się ciepło ?
Ściskam, bo co innego pozostało:*
Prawda…
Świetny wpis. Sama jestem mamą już teraz 7 latkow bliźniaków ze spektrum . Wszystkie emocje, reakcje i odczucia pokrywają się z moimi. Dzięki Tobie uświadomilam sobie, że nie jestem złym rodzicem. Jestem matka , która codziennie toczy walkę i stara sprostać się szczególnym zachowaniom i wymaganiom swoich dzieci. Zastanawiam się czy jak będą starsze bedzie mi lżej ….czas pokaże. Liczę i czekam na kolejne wpisy. Pozdrawiam : )
Cała prawda !
Dziękuję i wtedy uświadamiam sobie że nie jestem robotem !
Mam trójkę dzieci, dwójka podobno neurotypowa, trzecie to skrajny wcześniak, który i tak wymiata, ale siłą rzeczy odstaje od rówieśników… Ile razy wyłam w zamkniętej na trzy spustu łazience, żeby tylko odciąć się od drącego się po drugiej stronie drzwi dziecka… Ile razy mówiłam z totalnej bezradności, rzeczy przez które później moczyłam poduszkę łzami, w poczuciu totalnej porażki… Tu mowa o tych „zdrowych”… Nawet w ich przypadku mam wrażenie, że nigdy nie uwolnię się od poczucia, że wszelkie ich deficyty na przyszłość, to moja zasługa. A z drugiej strony rodzi się bunt. Przecież ja też jestem jednostką czującą i odrębną. Od kiedy zostałam mamą, bycie odrębną jednostką przestało być takie oczywiste. Kiedy dochodzi element tej bezterminowej odpowiedzialności za dziecko, tej pracy u podstaw, która tym „zdrowym” dzieciom przychodzi naturalnie i tego, że mimo wszystko nie da się być przez 24godziny na dobę przez 7dni w tyg robotem i to najlepiej takim kochającym, cierpliwym i wszystko rozumiejącym robotem… Trochę czasu zajęło mi pogodzenie się z tym i nie wstydzę się już o tym mówić. Tylko dlaczego jest grono mam, które na to się krzywią? Nie wierzę, że nie czują tak samo. Miłość, to nie tylko unoszenie się 5cm nad ziemią, to że czasami nie lubię swojego dziecka, nie znaczy że nie kocham. Człowiekiem jestem.